poniedziałek, 5 września 2016

Five o'clock #2: [brak tytułu, co zauważyłam 2 miesiące po publikacji posta]

To miała być regularna seria. Cóż, nie wyszło. Ale hej, wróciła, może nawet teraz wreszcie stanie się regularna! hyhyhy jasne
Zapraszam więc na kolejną pogawędkę przy herbatce ze mną, o rzeczach różnych.



1. Dlaczego warto kupić okulary przeciwsłoneczne u optyka?
Wiem, właśnie kończy się lato, głupi moment sobie wybrałam na tę informację, ale może przynajmniej będziecie uważać w przyszłym roku (serio, mam taką nadzieję ;-;). 
Ostatnio widzę mnóstwo osób kupujących okulary... wszędzie. W sieciówkach (H&M, Reserved itp.), w sklepikach z pamiątkami, na bazarach. Bo przecież są tanie, fajne, ładne, no to po co się wykosztowywać u optyka albo w sklepie sportowym? 
Jeśli należycie do tych osób... No cóż, szybko przestańcie. I nie, nie jest to jakaś teoria spiskowa, tylko, cóż, fakt. 
Zanim wyjaśnię, dlaczego są one szkodliwe, zapytam o jedną rzecz: czy kiedy idziecie się opalać/idziecie na wycieczkę w bardzo słoneczne miejsce, używacie kremu z filtrem? Niekoniecznie jakiegoś super wysokiego, ale przynajmniej jakiejś ochrony? Domyślam się, że tak. 

Widzicie, okulary z sieciówek są zazwyczaj zrobione z przyciemnionego plastiku czy innego tworzywa sztucznego. Nie mają żadnych filtrów. A promienie UV nie są mądre i nie omijają oczu w trosce o nasze zdrowie. Kiedy idziemy sobie, dajmy na to, plażą, bez założonych okularów, nasze źrenice kurczą się pod wpływem dużej ilości światła, przez co wpada do nich mnie promieni UV. Ale gdy założymy takie przyciemnione okulary, źrenica myśli: o, zrobiło się ciemniej, muszę się rozszerzyć, żeby więcej widzieć. I się rozszerza. A że okulary nie mają filtrów, to promieni UV (tych samych, przed którymi tak zaciekle chronimy skórę!) wpada więcej, niż gdybyśmy tych tanich okularów nie założyli wcale. W dodatku ponieważ mamy okulary, nie mrużymy oczu, więc nie chronią nas rzęsy i powieki.

Najlepiej kupić okulary u optyka, ew. w jakimś sklepie sportowym.
Zdrowia ♥


2. Obraz z mojego biurka...
JMW Turner The Fighting Temeraire

Przywieziony z Londynu, w formie postawionej na boku kartki okolicznościowej, stoi sobie u mnie na biurku. Przy okazji, zauważyłam, że William Turner (autor obrazu) nazywa się tak jak William Turner a właściwie to dwóch z Piratów z Karaibów. I w dodatku malował statki. Ciekawe... 


3. A ja tam nie lubię zeszytów z Oxfordu... 
I chyba jestem jedyną taką osobą na świecie.
Wprawdzie małe notatniczki z tej firmy są fajne, bo tam tak bardzo mi nie zależy na "odpowiednim" papierze, ale już zeszytów "szkolnych" nie mogę scierpieć za nic. (Tylko okładki mają fajne, zwłaszcza te nowe z serii bodajże soft touch czy jakoś tak.)

Po pierwsze, ten cudowny, fantastyczny, jedyny taki papier mnie denerwuje. Nie dość, że z jakiegoś powodu linie są fioletowe (a nie po ludzku niebieskie) co mnie jako estetce naprawdę utrudnia naukę, to jeszcze pisze się w nich po prostu strasznie - przynajmniej piórem. Papier jest śliski, więc atrament bardzo łatwo się rozmazuje. Dodatkowo lubię robić kolorowe notatki, a cienkopisy (wcale nie jakieś lipne, bo Stabilo) wyglądają na tym papierze wyjątkowo blado. Grubość papieru sprawia, że zeszyty są grubsze i cięższe niż inne z taką ilością kartek. Nie wspominając już o ogromnej cenie...

Jeśli tak jak ja lubicie jednak zeszyty z dobrej jakości papierem, polecam wam firmę Interdruk (głównie miękkie okładki, bo tam papier jest lepszy) oraz Verte. Całkiem niezłe są też zeszyty od Herlitz. Natomiast moim ostatnim odkryciem jest seria Black&Blue (z tego, co widzę w internecie, należą one do Interdruku, czyli znowu mój kochany Interndruk jest górą). Zeszyty mają papier bardzo wysokiej jakości (gramatura taka sama jak w tych od Oxfordu), jednocześnie jednak pisze się w nich normalnie (nie zjadają koloru cienkopisów, atrament nie rozmazuje się tak bardzo), nie są nienaturalnie grube (może kwestia lepszego zszycia?), i, uwaga, mają normalną cenę (ok. 2-3 zł). Polecam! (nie, to nie jest jakaś współpraca z Interdrukiem, to tylko moja dziwna mania jakości xD)

4. Początek roku szkolnego...
...za oknami szaro, a ja już zgubiłam w nowej szkole parasol (może się znajdzie) i siebie (ostatecznie się odnalazłam). Na poprawę humoru mam absolutnie super fajną i absurdalną piosenkę, którą dzieliłam się już na fanpejdżu (zapraszam, zapraszam!). 





5. Amerykańskie pancakes? Bardzo chętnie.
W ostatnim czasie wreszcie się zebrałam i je zrobiłam. I, co tu dużo mówić, są pyszne. Chyba będę je sobie czasami brać jako przekąskę do szkoły (oczywiście jako dodatek, a nie główne śniadanie). 

1 jajko
7 kopiatych łyżek mąki
250 ml mleka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka oleju
cukier - do smaku, może być szczypta, ja daję ok. 2 płaskie łyżeczki

Składniki mieszamy ze sobą do uzyskania gładkiej konsystencji. Patelnię polewamy olejem (czy na czym tam będziemy smażyć), nalewamy część ciasta. Smażymy do momentu, aż zobaczymy na powierzchni bąbelki (wcześniej można sprawdzić zarumienienie naleśnika pod spodem, w tym celu trzeba delikatnie unieść go odpowiednim narzędziem uważając, by nie rozlać surowego ciasta z powierzchni). Następnie przewracamy na drugą stronę i znów smażymy. Po uzyskaniu pożądanego poziomu zarumienienia zdejmujemy z patelni i konsumujemy z dowolnie wybranymi dodatkami (polecam syrop z agawy, jako delikatne słodkie coś). 





6. A tak trochę poważniej... 
Wiecie, zaczyna się teraz szkoła, może nowi ludzie, wyzwania, te rzeczy, nie każdemu będzie łatwo, fajnie i przyjemnie, więc warto pamiętać o jednej rzeczy... 


Za końcóweczkę przepraszam, ale cała piosenka jest spoko ;)

7. Chyba wrócą niedzielne recenzje...
Tylko że na razie czytam Przeminęło z wiatrem. Jest super, ale długie, a ja właśnie zaczęłam szkołę, więc może minąć trochę czasu, zanim zabiorę się za kolejną książkę. Nie wiem również, jak często będą pojawiać się posty. Postaram się nie dopuścić do przerwy większej niż miesiąc ;)

Dziękuję za przeczytanie tego posta, mam nadzieję, że wam się spodobał, i do zobaczenia kiedyś, a ja lecę na bliskie spotkanie z logiką ;)
Post nie jest o 17 bo byłam w kawiarni. O. 

8 komentarzy:

  1. Tak! Fajfoklok powrócił! Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie!
    Poprawiłaś mi humor informacją o okularach. Wcale nie dlatego, że potwierdziło się, że jestem super, fit i kupuję okulary tylko u optyków, o nie. (Uwaga, Marakuja opowiada historię życia, kryć się!) W wakacje byłam z koleżankami w Zakopanem. Oczywiście łaziłyśmy po straganach, sklepach i takich tam. One nakupowały sobie przepięknych okularów przeciwsłonecznych, a ja jako (nie)szczęśliwa okularnica tylko stałam i smętnie na nie patrzyłam (okulary przeciwsłoneczne na zwykłych nie wyglądają specjalnie korzystnie). A teraz już wiem, że tylko zepsułabym sobie wzrok, ha! *koniec historii życia, można wychodzić ze schronów*
    Co do zeszytów - zazwyczaj nie zwtlracam uwagi na marki, ale ostatnio kupiłam w Tesco przepiękny kołonotes z łosiem od Verte. Jeszcze specjalnie dużo w nim nie pisałam, ale wydaje się całkiem niezły. Co do Oxfordów - nie mam zdania. Nie ubóstwiam ich, ale mi nie przeszkadzają.
    Fajnie, że wrzuciłaś przepis ma pankejki, może kiedyś zrobię na śniadanie... kiedyś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pankejki na śniadanie są super, polecam <3
      Fajfoklok miał być już wcześniej, tylko jakoś tak nie mogłam się zebrać :D
      Też jestem okularnica, tylko że noszę soczewki, więc takie okularki często mnie kusiły... Ale jednak wzroku szkoda :P
      Ja zwracam uwagę na takie rzeczy jak marka zeszytów, ołówków, długopisów itp. Takie moje dziwactwo :D

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że czekałam na "Five o'clock" i mam nadzieje (taką naprawdę ogromną), że od teraz będzie regularną serią! :p Okularów przeciwsłonecznych nie mam i pewnie mieć nie będę, albowiem również jestem okularnicą (ale przynajmniej sobie wzroku nie zepsułam ;) niekoniecznie co tanie jest lepsze :p) A co do obrazu, kto wie czy ktoś się nim nie inspirował :D Co do zeszytów, nie zwracam uwagi jakiej są marki, zazwyczaj biorę taki, że tak to nazwę "przedmiotowe" (jest napis z konkretnym przedmiotem) A co do pankejksów, to chyba nie dla mnie, na razie umiem zrobić sobie tylko... (uwaga, pełne zaskoczenie KISIEL! :(), ale kto wie może kiedyś ;)
    Tak, więc czekam do kolejnego posta, no i oczywiście "five o'clock"
    Ups, troszkę się rozpisałam...
    Katty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również mam taką nadzieję :D Może zmotywuje mnie do pisania, kiedy będę mieć dużo na głowie (bo przecież mogę dodawać 1 punkt dziennie, a wtedy to nie jest aż tak dużo :D).
      Ja tam umiem zepsuć budyń z paczki, a pankejki wychodzą, więc ten ;) Warto spróbować :D

      Usuń
  3. Dokładnie, jeden punkt dziennie to niewiele, tak więc czekamy! :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Też nie przepadam za Oxfordami. ;)(nie żebym nigdy żadnego nie miał, bo mnie na nie nie stać... Xd)
    A okulary z UV mają taką informację wydrukowaną po wewnętrznej str dlatego polecam każdorazowo sprawdzać, bo w sieciówkach też czasem takie są (tylko trzeba też sprawdzać moc filtru, bo takie ze słabym, to prawie jak bez).

    OdpowiedzUsuń
  5. No ja też nie wiem co inni widzą w tych Oxfordach :)
    Na pewno skorzystam twój przepis :) Gdy go czytałam ślinka już mi sama leciała :)

    Pozdrawiam!
    http://czarodziejka-ksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że zajrzałeś na mojego bloga. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz za sobą komentarz, ale uprzejmie proszę, by nie przeklinać i nie obrażać się nawzajem :-)
Możesz podpisać się linkiem do swojego bloga - chętnie zajrzę, ale proszę, nie komentuj tylko i wyłącznie w celu reklamy.
Pozdrawiam!