poniedziałek, 12 października 2015

Życie pisze różne scenariusze - recenzja "Na końcu tęczy"

 Normalnie nie czytam romansów, tak naprawdę po tę pozycję sięgnęłam tylko dlatego, że wykonuję wyzwanie książkowe. I wiecie co? Nie żałuję. 



Autor: Cecelia Ahern

Tytuł: Na końcu tęczy/ Love, Rosie
Rok wydania: 2013
Wydawnictwo: Muza

Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Opis z lubimyczytac.pl 
Zanim zaczęłam czytać, z pewnego rodzaju żalem myślałam o tym, że będę musiała zapoznać się z romansem. Ale nic, wyzwanie to wyzwanie, trzeba przestrzegać. Kiedy po jakimś czasie zobaczyłam w Internecie zwiastun filmu, powieść mnie zainteresowała. Pomyślałam, że to może być ciekawa historia, i w końcu zebrałam się do czytania.

Przyznam się od razu - przeczytanie jej zajęło mi 11 godzin. Love, Rosie dosłownie mnie wchłonęła i nie chciała wypuścić, a ja koniecznie musiałam wiedzieć, co będzie dalej, jakie będą losy bohaterów. Pozytywnie zadziałał też sposób pisania - jest to powieść epistolarna, pisana w formie listów, ale też wiadomości, liścików, zaproszeń jakie wysyłają sobie bohaterowie. Muszę przyznać, że jest to naprawdę ciekawy zabieg, ponieważ pozwala wczuć się w emocje kilku postaci jednocześnie. 









Spośród bohaterów najbardziej do gustu przypadła mi postać Alexa. Tak naprawdę nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego go polubiłam, wiem jednak, że strasznie mu współczułam, a niemal za każdym razem, gdy wysyłał wiadomość do Phila, czułam, jak łamie się moje czytelnicze serduszko... Natomiast nie byłam w stanie polubić Ruby. Denerwowało mnie jej podejście do życia, denerwował mnie Teddy, denerwował mnie Gary i denerwowały mnie chęci Ruby i Rosie do "uwalenia się". 

DLA TYCH  KTÓRZY JUŻ PRZECZYTALI: Odniosłam wrażenie, że tak naprawdę to Brian w pewnym sensie doprowadził do rozejścia się dróg Rosie i Alexa. Jakby nie było, to on był ojcem Katie, przez co Rosie nie pojechała do Bostonu (jasne, za to współodpowiedzialna jest Rosie). Obudził się 13 lat później dokładnie w momencie, kiedy wszystko zmierzało do happy endu - i po raz drugi uniemożliwił Rosie wyjazd do Ameryki. Byłam rozdarta pomiędzy uczuciami Katie, która z pewnością chciała poznać biologicznego ojca, a możliwością ujawnienia się ukrytych uczuć Rosie i Alexa. Podsumowując ten nieco chaotyczny akapit: Brian nieźle mnie wkurzył, mimo że w sumie nie zrobił tego specjalnie. Chociaż może Rosie mogłaby mu powiedzieć "Chcesz widzieć Katie, jedź za nami do Stanów".

Na końcu tęczy to książka o tym, jak różne scenariusze pisze życie, jak tak naprawdę nie możemy nic zaplanować - wszystko może legnąć w gruzach przez jedno, jedyne wydarzenie... 11 godzin lektury dobitnie uświadomiło mi, jak szybko leci czas - przecież dopiero co Rosie miała 18 lat i rodziła Katie, jak to kończy już 40? Dzięki temu jeszcze mocniej przeżywałam emocje bohaterów powieści.

Mogę z całą pewnością polecić Love, Rosie. Jest to słodko-gorzka historia dwojga ludzi, u których nieraz zabrakło tak niewiele... Piękna opowieść o przyjaźni, prawdziwej miłości i spełnianiu marzeń.

Ogólna ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się, że zajrzałeś na mojego bloga. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz za sobą komentarz, ale uprzejmie proszę, by nie przeklinać i nie obrażać się nawzajem :-)
Możesz podpisać się linkiem do swojego bloga - chętnie zajrzę, ale proszę, nie komentuj tylko i wyłącznie w celu reklamy.
Pozdrawiam!