sobota, 11 czerwca 2016

Co przywiozłam z wyjazdu do Szkocji?

No, byłam w Szkocji.
Wróciłam prawie dwa tygodnie temu, a relacji ciągle nie ma. Czemu? Bo nie ma (jeszcze) zdjęć. A relacja z wyjazdu bez zdjęć to tak trochę słabo...
Zaczynam więc od końca - oto jeden z dwóch planowanych postów na temat mojego wyjazdu. Napiszę pokrótce, co też przywiozłam z Wysp (byliśmy bowiem nie tylko w Szkocji, ale też w Cambridge, Oxfordzie i Yorku), gdzie to kupiłam i za ile.
Z góry przepraszam za jakość kolejnych zdjęć, są robione telefonem, mam nadzieję, że coś na nich widać. 
Oto włochata, szkocka krowa. Wstawiam ją, bo jest fajna. 

Materiałowe, czyli ciuchy i torby. 

Torby

Stwierdziłam, że w sumie to mam mało szmacianych toreb, a że są one fajne, to co mi szkodzi parę sobie przywieźć. 

Pierwszą kupiłam w Primarku, za 3 funty. Stałam sobie w kolejce z bluzką, zmartwiona upływem czasu oraz faktem, że nie było nic z Ravenclaw. Aż tu nagle - widzę torby. Myślę - jeśli będą za mniej niż 5 funtów, biorę! Kolejka się przesuwa, dochodzę do toreb - 3 funty! 
Z tym Primarkiem cała akcja była, ale to już opiszę w relacji. 


 Kolejna rzecz - torba, kupiona w Waterstonesie w Cambridge. Były również inne fajne, ta jednak urzekła mnie w pewien sposób swoją książkowością i prostotą. Kosztowała 5 funtów i była najtańszą z tam występujących. 

Koszulka - Star Wars

Nie było nic fajnego z Harry'ego Pottera, więc już miałam zrezygnowana wychodzić, gdy zobaczyłam tę bluzkę. Fajna, prosta, no to kupiłam! Na metce miała cenę 6 funtów, jednak zapłaciłam za nią... 1 funta. Nie mam pojęcia, dlaczego. Spieszyłam się tak bardzo, że nawet nie zdążyłam się zdziwić. 

[tu będzie zdjęcie, ale jeszcze go nie ma; cierpliwości]

Książki 

Doctor Who: Character Encyclopedia 
Pierwsza książka, jaką kupiłam na wyjeździe.  Poszliśmy sobie na zakupy na Prince's Street w Edynburgu, mieliśmy mało czasu (z czego wynikły różne ciekawe rzeczy, ale o tym więcej w relacji z wyjazdu!).  W każdym razie - trafiłam tam na tanią księgarnię. Jak tanią? Pakiet Igrzysk śmierci za 8 funtów (ok. 40 - 50 zł), pakiet 4 części Więźnia labiryntu za 10 funtów (ok. 50 - 60 zł). 
Trafiłam na dwie książki z Doctora - jedna, za 10 funtów, była albumem nieco podobnym do kolejnej kupionej przeze mnie książki. Kosztowała 10 funtów, dlatego jej nie wzięłam (a raczej: dlatego wzięłam tę drugą). 
Za Encyklopedię bohaterów zapłaciłam 7 funtów. Cieszę się, bo obiecałam sobie, że przywiozę z wyjazdu coś związanego z Doctorem Who.  No i mam! :) 
Książka zawiera alfabetyczny spis wszystkich dotychczasowych bohaterów wraz ze zdjęciem, rozpiską, które inkarnacje Doctora dana osoba spotkała, oraz ciekawostkami. Można tutaj znaleźć również np. Daleków czy Cybermanów. Wszystko jest bardzo ładnie wydane, czysto i przejrzyście :) 





Sherlock chronicles
Po zakupach na Prince's Street i kolacji wsiedliśmy do autokaru. Koleżanka pokazała mi coś, co dosłownie zwaliło mnie z nóg - pięknie, cudnie wydany album o serialu Sherlock <3 Na pytanie, gdzie kupiła, odpowiedziała, że w taniej księgarni. Tak, w tej, w której kupiłam Doctora.
Nie, nie odkupiłam od niej tej książki. 
Następnego dnia mieliśmy troszkę więcej czasu na Prince's Street. Wróciłam do księgarni i kupiłam to cudeńko za zawrotną kwotę... 4 funtów. Serio. Przecenione z 25. 
Jest to album o tym, jak powstawał serial. Zawiera np. informacje o aktorach, zdjęcia z planu, teksty o tym, co i jak było kręcone, fragmenty scenariusza z usuniętymi scenami. Książka jest absolutnie przepięknie wydana, na śliskim papierze, z cudowną wyklejką. W ogóle ma cudowną oprawę graficzną. 










Molly Moon's Incredible Book of Hypnotism
Wspominałam o tej książce w mojej książkowej chciejliście. Krótkie przypomnienie - seria dzieciństwa, piękne okładki, po polsku jest tylko na allegro. Dlaczego w takim razie nie kupiłam jej w języku angielskim? Cóż, bałam się, że okładki nie są tak ładne, jak polskie. Wiecie, po zdjęciach to nigdy nie wiadomo. 
Przedostatni dzień, jedna z uliczek Yorku, czas wolny na zakupy. Naprzeciwko pizzeri, w której jedliśmy obiad, widzę antykwariat (dla zainteresowanych: 42 Goodramgate, nazywa się Books for Amnesty). Koleżanki przyzwyczaiły się, że wchodzę do każdej napotkanej księgarni, no to idziemy. 
(Ok, teraz sprawdziłam tę księgarnię w internecie i to chyba jest coś charytatywnego. Jeszcze lepiej!) 
Wchodzę. Zaraz na wejściu - powieści młodzieżowe. Harry Potter, Pamiętniki wampirów... I nagle mój wzrok pada na grzbiet książki, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Molly Moon?! Tutaj? Tak po prostu?
Odwracam, patrzę na cenę i nie wierzę, bo chyba mi się przywidziało. Pytam miłego pana przy kasie - How much is this? - Two pounds. 2 funty. Nie przywidziało mi się. Skoro tak tanio... biorę! 
Jest to wprawdzie twarda okładka (resztę części, a przynajmniej dwie ostatnie, o których istnieniu nie wiedziałam, będę musiała kupić w miękkich - nie tylko ze względu na cenę, ale też dostępność), ale i tak bardzo się cieszę. Jest praktycznie w idealnym stanie! 

Jedzenie

Najbardziej owocne mogłyby być zakupy w Cambridge. Mogłam nakupić różdżek, zmieniaczy czasu, naszyjników i innych gadżetów z Harry'ego Pottera, ile dusza zapragnie (no dobra, ograniczały mnie fundusze). Urządziłam istny rajd po księgarniach, obskoczyłam w dwie godziny Heffersa, Waterstonesa i WHSmitha. Wzdychałam do książek z kolekcji Barnes and Noble (na żywo!!!), innych pięknie wydanych klasyków, do angielskich wydań Igrzysk, do kolorowanek (których nie kupuję, ale wzdychać można!), do dodatków z Harry'ego Pottera, do plakatów Harry Potter and the Cursed Child, do (oglądanych na żywo!!!) figurek Funko Pop (gdyby był Doctor Who albo Sherlock, kupiłabym, niestety dominował Marvel i Harry, które to serie mnie aż tak nie interesują). 
Potem poszłyśmy do Hardy's. Był to malutki, klimatyczny sklep ze słodyczami. Ale nie takimi zwykłymi! Były one pięknie zapakowane, lub z napisami, lub w jakiś sposób wyjątkowe (czekoladowe iPhone'y itd.).
No i były też słynne słodycze z Harry'ego Pottera. Nie kupiłam ślimaków, bo to chyba żelki, a ja nie przepadam za żelkami. Przywiozłam jednak fasolki wszystkich smaków oraz czekoladową żabę. Jeszcze nie wiem, jaka jest w środku karta. Z tego co pamiętam, każda z tych rzeczy kosztowała po 4 funty. 


Ponadto kupiłam zwykłe, marketowe rzeczy:

Teacakes od Marksa&Spencera:

Oraz Cadbury Eclairs:
(Ciekawostka: w WHSmith kupiłam je za 1 funta, zaś w sklepie wolnocłowym na promie były za 2,50). 



I to by było na tyle. Mam nadzieję, że post was zainteresował, może zdobyliście inspiracje, co kupować w Wielkiej Brytanii... a może nie. W każdym razie dziękuję za przeczytanie i zapowiadam więcej postów w najbliższym czasie (hura! oceny już wystawione! hura! mam 5 z historii!). Aha, i w tym miesiącu będzie fajfoklok. 
Ave! 

2 komentarze:

  1. Pięknie piszesz :D Musiałaś się świetnie bawić. Naprawdę, zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że zajrzałeś na mojego bloga. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz za sobą komentarz, ale uprzejmie proszę, by nie przeklinać i nie obrażać się nawzajem :-)
Możesz podpisać się linkiem do swojego bloga - chętnie zajrzę, ale proszę, nie komentuj tylko i wyłącznie w celu reklamy.
Pozdrawiam!