- E-booki to tak naprawdę nie są książki! - powiedział ktoś.
- Och? A więc tego, co robię, nie można nazwać czytaniem?
Przecież to logiczne.
Prawda?
- Och? A więc tego, co robię, nie można nazwać czytaniem?
Przecież to logiczne.
Prawda?
Zacznę może w ten sposób: Mam Kindle'a i polecam go każdemu, kto zna podstawy angielskiego i poszukuje dobrego, porządnego czytnika (niestety, nie ma menu po polsku). Kindle są naprawdę super. #polecam
Mam wrażenie, że wielu ludzi ma coś przeciwko elektronicznym książkom "bo tak". Nie to, żeby kiedyś próbowali tak czytać. Po prostu - to jest elektroniczne, technologia przejmuje władzę nad światem, a przecież książki to ucieczka od technologii, no jak to tak! A kiedy już zażądamy racjonalnego uzasadnienia, słyszymy: "Bo to nie jest prawdziwa książka". Wynika z tego, że ja (Rilla) nie czytałam Zwiadowców, nie czytałam Diabelskich maszyn, nie czytałam Czerwonej królowej, Niezgodnej, Kronik rodu Kane, Mrocznych umysłów... Przecież mam je w postaci e-booka. A e-booki to tak naprawdę nie książki...
Całkiem sporo podróżuję. Latam samolotem, jeżdżę autokarem, wyjeżdżam na obozy. A przy tym dosyć szybko czytam, zwłaszcza, jeśli mam dużo czasu podczas ponad 24-godzinnej podróży autokarem. Albo w czasie ciszy poobiedniej. Albo na plaży. Albo w samolocie. Albo gdziekolwiek, gdzie da się czytać.
Kiedyś brałam na wyjazdy od jednej do trzech książek. Skutek? Hm... Kiedyś wzięłam sobie na 10-dniowy obóz W pustyni i w puszczy. Czytałam tę książkę już wcześniej, przed obozem, ale chciałam ją sobie odświeżyć (tak! podobała mi się!). W rezultacie przeczytałam historię Stasia i Nel jakieś 4, 5 razy. Pod rząd. Dosłownie. Kończyłam ostatni rozdział i, jeśli wciąż miałam czas, od razu zaczynałam od początku. I od nowa. I od nowa. I, wyobraźcie sobie, nie, nie znienawidziłam W pustyni i w puszczy. Miałam to później nawet jako lekturę! Ale jednak mogłam w tym czasie przeczytać coś innego...
A teraz? Teraz jadę z czytnikiem i mogę czytać, ile tylko zechcę. I w dodatku całe serie! A to wszystko spakowane w jedno urządzenie, które mogę zabrać wszędzie, któremu nie podrą się kartki, któremu nie wygnie się grzbiet, wszechobecny piasek nie nasypie pomiędzy strony... Zaś ja nie muszę się martwić, że w połowie wyjazdu zabraknie mi lektury.
Mój czytnik spokojnie wytrzymuje dwutygodniowy wyjazd bez konieczności ładowania. I nie, pod koniec nie znajduje się na skraju wyładowania baterii. A raczej, cóż, używam go dosyć intensywnie.
Chciałam również zwrócić uwagę na to, że ekran czytnika jest zupełnie inny niż ekran tabletu czy telefonu. Naprawdę świetnie funkcjonuje w świetle dziennym, i w pewnym sensie nie świeci własnym światłem. I - oczywiście - nie męczy oczu (chociaż to zapewne kwestia indywidualna, ale na pewno męczy mniej niż taki tablet czy telefon). I dlatego, gdy widzę tekst: "nie czytam e-booków, bo to strasznie męczy oczy, takie wgapianie się w ekran telefonu..." to robi mi się troszkę smutno. Wszak ktoś w pewnym sensie szkaluje dobre imię książki elektronicznej. Uwierzcie, ekran czytnika naprawdę bardzo przypomina papier. Serio.
Czasami mam takie momenty, że lubię poczytać w drodze do i ze szkoły. I wtedy też zwykle biorę ze sobą czytnik, a nie papierową książkę. Dlaczegóż to?
Po pierwsze, książka waży. A plecak już i bez książki potrafi być naprawdę ciężki - podręczniki, zeszyty, piórniki, stroje na wuef i inne przypadkowe drobiazgi jednak swoje ważą, a czytane przeze mnie książki jednak nie należą do tych najcieńszych... Czytnik waży znacznie mniej.
Po drugie, książka zajmuje miejsce. Im grubsza, tym więcej. Wprawdzie plecak to nie walizka i miejsca w nim raczej nie brakuje, to jednak taki dodatkowy bagaż potrafi mi trochę utrudnić - zwłaszcza, że zwykle staram się unikać niszczenia książek. A książka wciśnięta pomiędzy podręczniki może nie uniknąć obtarcia... Z czytnikiem tego problemu nie ma :)
Po trzecie - komunikacja miejsca. Konia z rzędem temu, kto potrafi wygodnie i bezpiecznie trzymać się rury w autobusie i jednocześnie czytać (i przewracać strony) 500 stronicową książkę. A czytnik? Trzymam sobie w jednej ręce, dotykam ekranu, a kiedy trzeba wysiąść/pokazać bilet/cokolwiek, po prostu ruchem ręki zamykam okładkę - i trzymam sobie nieduże coś wielkości tabletu, a nie małą cegłę. I łatwiej też schować szybko do plecaka - po raz kolejny, bez niszczenia stron/rogów/czegokolwiek.
Czy to wszystko, te wymienione przeze mnie zalety znaczą, że wolę książki elektroniczne od papierowych?
Nie.
Uwielbiam zapach nowej książki prosto z księgarni, kocham robić reorganizację swojej biblioteczki, często po prostu wyjmuję pojedyncze egzemplarze tylko po to, by wziąć je do ręki i się nimi nacieszyć.
Ale jednak większe znaczenie ma dla mnie treść. Wolę czytać, niż nie czytać. I jestem w stanie bez szczególnego bólu zrezygnować z papieru, przewracania stron i całego tego "klimatu" na rzecz... czytania. Poznawania nowych książek, których normalnie nie mogłabym ze sobą zabrać, bo są ciężkie, zajmują dużo miejsca, a ja nie chcę ich zniszczyć. Owszem, ważna jest dla mnie ładna okładka, fajny papier, czcionka, sposób wydania. Ale najważniejsze w czytaniu jest czytanie. Liczy się przede wszystkim podróżowanie po wyimaginowanych światach, używanie wyobraźni, przeżywanie wydarzeń wraz z bohaterami, śmianie się i płakanie wraz z nimi.
A o tym chyba zaczyna zapominać większość tak zwanych książkoholików. Książka staje się teraz materialnym przedmiotem, który można upolować w biedrze, który postawisz na półce jak jakieś trofeum. Obserwuję na różnych fejsbukowych grupach osoby, które zdają się kupować książki tylko po to, żeby je mieć. Podczas promocji zdają się czerpać większą przyjemność z samego faktu upolowania książki tanio, niż z późniejszego czytania jej. Może to tylko moje (błędne) wrażenie...
Tak, ja też poluję na piękne wydania, szukam promocji i gromadzę książki. Gdy jednak gdzieś wyjeżdżam, wybieram czytnik zamiast jojczenia: Tyle książek, a tak mało miejsca w walizce, a co jak ją zniszczę, ech, nie mogę ich wszystkich zabrać, ciężki los książkoholika...
Bo - powtórzę jeszcze raz. Gdy mam wybierać między oszczędnym czytaniem książek podczas wyjazdów, a czytaniem ile chcę, wybieram tę drugą opcję. Bo jednak bardziej niż przewracanie stron, wąchanie papieru i piękne okładki kocham poznawanie tego, co wyczarował autor. A do tego nie potrzeba papieru...
Mój czytnik spokojnie wytrzymuje dwutygodniowy wyjazd bez konieczności ładowania. I nie, pod koniec nie znajduje się na skraju wyładowania baterii. A raczej, cóż, używam go dosyć intensywnie.
Chciałam również zwrócić uwagę na to, że ekran czytnika jest zupełnie inny niż ekran tabletu czy telefonu. Naprawdę świetnie funkcjonuje w świetle dziennym, i w pewnym sensie nie świeci własnym światłem. I - oczywiście - nie męczy oczu (chociaż to zapewne kwestia indywidualna, ale na pewno męczy mniej niż taki tablet czy telefon). I dlatego, gdy widzę tekst: "nie czytam e-booków, bo to strasznie męczy oczy, takie wgapianie się w ekran telefonu..." to robi mi się troszkę smutno. Wszak ktoś w pewnym sensie szkaluje dobre imię książki elektronicznej. Uwierzcie, ekran czytnika naprawdę bardzo przypomina papier. Serio.
Czasami mam takie momenty, że lubię poczytać w drodze do i ze szkoły. I wtedy też zwykle biorę ze sobą czytnik, a nie papierową książkę. Dlaczegóż to?
Po pierwsze, książka waży. A plecak już i bez książki potrafi być naprawdę ciężki - podręczniki, zeszyty, piórniki, stroje na wuef i inne przypadkowe drobiazgi jednak swoje ważą, a czytane przeze mnie książki jednak nie należą do tych najcieńszych... Czytnik waży znacznie mniej.
Po drugie, książka zajmuje miejsce. Im grubsza, tym więcej. Wprawdzie plecak to nie walizka i miejsca w nim raczej nie brakuje, to jednak taki dodatkowy bagaż potrafi mi trochę utrudnić - zwłaszcza, że zwykle staram się unikać niszczenia książek. A książka wciśnięta pomiędzy podręczniki może nie uniknąć obtarcia... Z czytnikiem tego problemu nie ma :)
Po trzecie - komunikacja miejsca. Konia z rzędem temu, kto potrafi wygodnie i bezpiecznie trzymać się rury w autobusie i jednocześnie czytać (i przewracać strony) 500 stronicową książkę. A czytnik? Trzymam sobie w jednej ręce, dotykam ekranu, a kiedy trzeba wysiąść/pokazać bilet/cokolwiek, po prostu ruchem ręki zamykam okładkę - i trzymam sobie nieduże coś wielkości tabletu, a nie małą cegłę. I łatwiej też schować szybko do plecaka - po raz kolejny, bez niszczenia stron/rogów/czegokolwiek.
Czy to wszystko, te wymienione przeze mnie zalety znaczą, że wolę książki elektroniczne od papierowych?
Nie.
Uwielbiam zapach nowej książki prosto z księgarni, kocham robić reorganizację swojej biblioteczki, często po prostu wyjmuję pojedyncze egzemplarze tylko po to, by wziąć je do ręki i się nimi nacieszyć.
Ale jednak większe znaczenie ma dla mnie treść. Wolę czytać, niż nie czytać. I jestem w stanie bez szczególnego bólu zrezygnować z papieru, przewracania stron i całego tego "klimatu" na rzecz... czytania. Poznawania nowych książek, których normalnie nie mogłabym ze sobą zabrać, bo są ciężkie, zajmują dużo miejsca, a ja nie chcę ich zniszczyć. Owszem, ważna jest dla mnie ładna okładka, fajny papier, czcionka, sposób wydania. Ale najważniejsze w czytaniu jest czytanie. Liczy się przede wszystkim podróżowanie po wyimaginowanych światach, używanie wyobraźni, przeżywanie wydarzeń wraz z bohaterami, śmianie się i płakanie wraz z nimi.
A o tym chyba zaczyna zapominać większość tak zwanych książkoholików. Książka staje się teraz materialnym przedmiotem, który można upolować w biedrze, który postawisz na półce jak jakieś trofeum. Obserwuję na różnych fejsbukowych grupach osoby, które zdają się kupować książki tylko po to, żeby je mieć. Podczas promocji zdają się czerpać większą przyjemność z samego faktu upolowania książki tanio, niż z późniejszego czytania jej. Może to tylko moje (błędne) wrażenie...
Tak, ja też poluję na piękne wydania, szukam promocji i gromadzę książki. Gdy jednak gdzieś wyjeżdżam, wybieram czytnik zamiast jojczenia: Tyle książek, a tak mało miejsca w walizce, a co jak ją zniszczę, ech, nie mogę ich wszystkich zabrać, ciężki los książkoholika...
Bo - powtórzę jeszcze raz. Gdy mam wybierać między oszczędnym czytaniem książek podczas wyjazdów, a czytaniem ile chcę, wybieram tę drugą opcję. Bo jednak bardziej niż przewracanie stron, wąchanie papieru i piękne okładki kocham poznawanie tego, co wyczarował autor. A do tego nie potrzeba papieru...
Bardzo celny post :) Zgadzam się ze wszystkim, zwłaszcza z tezą, że w czytaniu najważniejsze jest czytanie.
OdpowiedzUsuńNieustannie zadziwia mnie jak można ze wszystkiego robić problem: powstał nowy przedmiot dzięki któremu możemy czytać więcej i wygodniej? Zmieszajmy go z błotem, bo to już "nie to samo" co papier.
Tak. Genialny pomysł.
Sama mam Kindle i z czystym sumieniem polecam go wszystkim książkoholikom, a zwłaszcza zwolennikom nocnego czytania. Podświetlany ekran jest lepszy niż latarka.
Dokładnie - zapomniałam w poście wspomnieć o podświetlanym ekranie :)
UsuńZgadam się z tobą. Jeśli ktoś nie lubi e-booków to niech ich nie czyta.
OdpowiedzUsuńPóki nie zaczęłam studiować, nie potrafiłam docenić czytnika e-booków. Jednak teraz czasami muszę dojeżdżać kilka godzin do domu, kiedy wracam na weekend i z torbą pełną ubrań itd. mam jeszcze upychać gdzieś książki? O nie! Czytnik to genialna sprawa. Mogę go zabrać wszędzie, przeczytać co tylko chcę (mam na nim ponad 50 książek, dzięki czemu mogę spokojnie zmienić sobie jakąś). Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nadal nie potrafią się do niego przekonać i tylko książki i książki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zbiór literackich pomysłów